|
Wieluń - forum, informacje, ogłoszenia
|
|
Motoryzacja - 5,00 zł za litr?
Jaro - 2005-07-18, 06:14 Temat postu: 5,00 zł za litr? Czy to już kryzys naftowy
Od wielu miesięcy cena ropy pnie się w górę. Właśnie przekroczyła kolejną psychologiczną barierę – 60 dol. za baryłkę i, co gorsza, nic nie wskazuje, by się miała zatrzymać. Cena benzyny wkrótce może dojść do 4,50 zł za litr, a niektórzy mówią już o 5 zł. Czekają więc nas drogie wakacje, zwłaszcza tych, którzy zamierzają podróżować własnym autem. Więcej zapłacimy także za tysiące produktów i usług, na których ceny wpływa koszt paliw. Czy to już kryzys naftowy
Podobne pytania gnębią również Amerykanów. Mieszkańcy USA są pod wrażeniem nadanego niedawno filmu telewizyjnego „Oil Storm” (Naftowy huragan), fabularyzowanego dokumentu, który pokazuje sceny wyjątkowo dramatyczne. Jak w każdym filmie katastroficznym, wszystko zaczyna się niewinnie: nad Zatokę Meksykańską nadciąga tornado. Tak się dzieje co roku, tym razem jednak tornado jest szczególnie gwałtowne. Dewastuje morskie platformy wydobywające ropę, a potem idzie dalej, pustosząc Port Fourchon w Luizjanie i tamtejsze instalacje naftowe. Staje wyładunek tankowców, nieruchomieją szyby w Teksasie, rurociągi nie tłoczą ropy, przestają pracować rafinerie. W tym samym czasie w Arabii Saudyjskiej dochodzi do kilku zamachów terrorystycznych. Na rynku wybucha panika: cena ropy dochodzi do 150 dol. Zaczyna brakować paliwa, przed dystrybutorami ustawiają się kolejki. Cena benzyny skacze do 5 dol. za galon... Widzom na ten widok cierpnie skóra, bo dziś płacą ok. 2 dol. Wciąż nie chcą uwierzyć, że to się może zdarzyć. „Oil Strom” porównują do innego katastroficznego filmu – „Pojutrze”, choć autorzy ostrzegają, że przedstawiony przez nich scenariusz załamania na rynku naftowym jest bardziej prawdopodobny niż nagłe nadejście epoki lodowcowej.
W oku cyklonu
Na nas film zrobiłby nieco mniejsze wrażenie. Wprawdzie nie kupujemy benzyny na galony (3,8 l) i nie płacimy w dolarach, ale w przeliczeniu nasze ceny już dziś są takie, jakbyśmy znaleźli się w oku naftowego cyklonu. I to mimo tego, że na światowym rynku do przerażającego poziomu 150 dol. za baryłkę na szczęście jeszcze daleko. Pomyśleć, ile wówczas przyszłoby nam zapłacić za benzynę
Choć na razie mamy „pełzający” kryzys naftowy, Polacy coraz boleśniej odczuwają jego skutki. Jak na nasze portfele, paliwo jest wyjątkowo drogie. W ciągu minionego półrocza zdrożało o 50 gr na litrze. Dojście do ceny 4,50 zł za litr benzyny eurosuper wydaje się tylko kwestią dni.
O wysokich cenach poza drogą ropą decyduje też monopolistyczna pozycja PKN Orlen (przez to są one wyższe o ponad 10 gr/l). Przekłada się to na rekordowe zyski koncernu. Nie narzeka także minister finansów, bo największy udział w interesie naftowym ma budżet poprzez wyjątkowo wysokie obciążenia podatkowe – akcyzę i VAT. Wprawdzie stawki akcyzy są niezmienne, ale VAT jest wartością procentową, więc im droższa ropa, tym wyższy podatek musimy zapłacić przy dystrybutorze. W efekcie mamy paliwa droższe niż w niektórych państwach UE (np. w Czechach). Dlatego zaciskamy pasa i ograniczamy zużycie. Mimo lawinowo rosnącej liczby samochodów (tylko w ubiegłym roku sprowadzono do Polski ponad milion aut nowych i używanych), konsumpcja paliw utrzymywała się przez ostatnie lata na stałym poziomie i dopiero w 2004 r. nieco wzrosła. Wciąż jednak jest to poziom odpowiadający temu z lat 1994–95.
Drożejące paliwa sprawiają, że coraz więcej kierowców szuka tańszych sposobów napełnienia baku. Już 1,4 mln samochodów jest wyposażonych w instalacje na gaz LPG. Gaz jest dużo tańszy od benzyny.
– W ubiegłym roku do zbiorników samochodowych trafiło 1,4 mln t gazu. To odpowiada 20 proc. ubiegłorocznej sprzedaży benzyn – mówi dyr. Andrzej Szczęśniak z Polskiej Organizacji Gazu Płynnego.
Ryszard Paulo, właściciel trzech małych stacji benzynowych koło Rzeszowa, z niepokojem obserwuje rosnące ceny. W ciągu ostatnich miesięcy popyt spadł o kilka procent. Coraz rzadziej trafiają się kierowcy tankujący do pełna. Zazwyczaj kupują za 15–20 zł, byle dojechać do pracy lub zawieźć dziecko do przedszkola. Małym stacjom, takim jak jego, które sprzedają ok. 1500 litrów dziennie, coraz trudniej związać koniec z końcem. Muszą redukować marże, żeby wytrzymać konkurencję z dużymi stacjami sieciowymi. Boją się, że przy malejącym popycie długo nie pociągną. Z kolei wielcy gracze boją się inwazji stacji hipermarketowych. Te sprzedają coraz więcej paliwa, a przy każdym nowo budowanym obiekcie sieci handlowe rezerwują teren pod stację benzynową. Jeśli zapewnią sobie tanie zaopatrzenie z zagranicy (np. z Litwy lub Słowacji), na rynku dojdzie do wojny cenowej.
Jedni oszczędzają na paliwie, inni rezygnują w ogóle z codziennych podróży samochodem. Cieszy się z tego kolej.
– W ciągu pierwszych trzech miesięcy tego roku PKP Intercity i koleje aglomeracyjne (SKM i WKD) przewiozły prawie pół miliona pasażerów więcej niż w tym samym czasie zeszłego roku. To pierwszy taki przypadek w historii – twierdzi rzecznik PKP SA Michał Wrzosek.
Wygląda na to, że i na wakacje trzeba się będzie wybrać pociągiem. Samochodem drogo, samolotem też. Drożejące paliwo podcina skrzydła tanim liniom. Ceny wycieczek lotniczych podrożały w zależności od dystansu od 20 do 100 zł. – W kwietniu wyższych opłat za przelot zażądali przewoźnicy egipscy, w maju ich śladem poszedł czeski Fisher Air. A od 15 lipca podwyżkę ogłosili Cypryjczycy – narzeka Marek Markiewicz, wiceprezes biura podróży Triada.
Nad wprowadzeniem opłaty paliwowej zastanawia się Piotr Kociołek, prezes największej linii czarterowej (ma 40 proc. rynku) Centralwings. – Jeżeli ceny nadal będą piąć się w górę, nie da się tej podwyżki uniknąć – mówi Kociołek, zwracając uwagę, że podobne opłaty pobierają już konkurencyjne linie.
W ostatnich dniach cena ropy przełamała kolejną barierę: 60 dol. za baryłkę. Jeszcze niedawno mało kto gotów był w to uwierzyć. O takiej cenie mówiło się przed rozpoczęciem wojny w Iraku jako o możliwym, lecz chwilowym wstrząsie, do którego dojdzie na rynku ropy, jeśli wydarzenia wojenne wymkną się spod kontroli. Potem wszystko miało wrócić do normy, którą Amerykanie widzieli w okolicach 20 dol. za baryłkę, a szefowie państw OPEC – ok. 30 dol. Mieliśmy potem żyć zgodnie, długo i szczęśliwie. Tymczasem wojna, jak się wydaje, została wygrana, nic dramatycznego się nie dzieje, a ropa pnie się w górę. Dlaczego?
Zwykle przy okazji każdego takiego wydarzenia udaje się zidentyfikować kilka wydarzeń, które wywołały na rynku panikę i wywindowały ceny. Tak było i przy okazji ostatniego skoku. Mówi się więc o rosnących potrzebach gospodarki amerykańskiej, głównego konsumenta ropy, a także o Chinach, których naftowy apetyt staje się niepokojący. Zaczynają się też wakacje, a to zawsze sprawia, że gwałtownie rośnie popyt na paliwa. W Nigerii jest znowu niespokojnie, a to ważny producent ropy. Pracownicy norweskiego sektora naftowego noszą się z zamiarem strajku w obronie swoich praw; może zamrzeć praca na platformach na Morzu Północnym. W Iranie wybory prezydenckie wygrał radykalny kandydat Mahmud Ahmadineżad; Bóg raczy wiedzieć, co mu przyjdzie do głowy.
Ludzie handlujący ropą są ostatnio nerwowi. Muszą nieustannie analizować tysiące takich niepokojących informacji, przewidując, jak odbiją się na cenach ropy i podejmować decyzje – kupić czy nie kupić? Kupują nie tylko ci, którzy ropy potrzebują, ale także spekulanci. Ropa jest towarem giełdowym, spora część ruchu w tym interesie to handel wirtualny, w którym obraca się kontraktami na przyszłe dostawy. Na rozemocjonowanym rynku to okazja do robienia niezłych interesów. A wiadomo: spekulacja nakręca ceny.
Naftowa posucha
Ropy jest za mało – co do tego zgadzają się wszyscy. Świat zaczął rozwijać się szybciej i potrzebuje jej coraz więcej. W maju popyt szacowano na ok. 83 mln baryłek dziennie (bbl/d), odnotowując tendencję wzrostową. Tymczasem producenci wydobywają dziś niespełna 85 mln bbl/d i nie bardzo są już w stanie dać klientom więcej. Instalacje pracują na pełnych obrotach, nie ma już kurków, które można by dodatkowo odkręcić. Na rynku brakuje znaczącego marginesu bezpieczeństwa, a przecież poza bieżącymi potrzebami trzeba uzupełniać zapasy. Wystarczy więc jedna lub druga większa awaria i naftowy huragan gotowy. Rynkowe napięcie potęgują Chiny, których szybki rozwój budzi zawrót głowy, a jednocześnie niepokój. Dotyczy to również popytu na ropę, rosnącego w oszałamiającym, dwucyfrowym tempie (2003 r. – 12 proc., 2004 r. – 15,4 proc.). Dziś Chińczycy potrzebują już ponad 6 mln baryłek dziennie, z czego ponad połowę muszą importować. Dlatego gwałtownie poszukują zagranicznych źródeł zaopatrzenia. Ostatnio walczą o zakup amerykańskiego koncernu naftowego Unocal. Gotowi są przepłacić (oferują 18,5 mld dol. gotówką), bo Unocal dysponuje nowoczesną technologią i polami naftowymi w Azji (m.in. w Tajlandii, Indonezji, na Filipinach), czyli tym, czego im bardzo potrzeba. Chiński apetyt na ropę nie jest jednak efektem rozwoju indywidualnej motoryzacji, a w każdym razie nie tylko. To przede wszystkim skutek niedorozwoju infrastruktury elektroenergetycznej, co sprawia, że Chińczycy na masową skalę wykorzystują spalinowe generatory prądu.
Wielkie nadzieje wiązano z Irakiem, krajem z potężnymi złożami naftowymi, który przed wojną na skutek restrykcji eksportował jedynie 2 mln bbl/d. Po wojnie eksport miał ruszyć na całego (liczono co najmniej na podwojenie tej liczby), poprawiając światowy bilans surowca. Niestety, dziś Irak eksportuje mniej ropy niż za czasów Saddama.
Od dawna toczy się spór, czy są to już pierwsze symptomy wyczerpania się światowych złóż ropy, czy też kłopoty wynikają z faktu, że producenci zaniechali inwestycji w poszukiwanie i wydobycie surowca. Michel Klare, amerykański ekspert, na łamach „Asia Times” przekonuje, że istniejące złoża się kończą, a na nowe nie mamy co liczyć. Dowodzą tego raporty wielkich koncernów: ConocoPhillips, Chevron Texaco czy Shella, które narzekają, że uruchamiane nowe odwierty nie są w stanie wypełnić ubytków po wydobytej wcześniej ropie. A zatem ich zdolności wydobywcze się kurczą. Na dodatek Shell przyznał się, że przecenił swoje rezerwy ropy i gazu aż o 20 proc. Autor odwołuje się też do amerykańskich znawców problematyki naftowej, którzy zapewniają, że trwająca od kilkudziesięciu lat epoka naftowa właśnie osiągnęła swoje apogeum (lub osiągnie niebawem) i wkrótce znajdziemy się na stromej ścieżce prowadzącej w dół. Ropy będzie coraz mniej, będzie coraz droższa i na to musimy się przygotować.
Jest to rozwinięcie tzw. teorii Hubberta, geologa koncernu Shell, który w latach 50. doszedł do wniosku, że światem rządzą mechanizmy podobne jak w szybie naftowym: najpierw ropa tryska powoli, potem coraz szybciej i szybciej, aż nagle ciśnienie zaczyna spadać, ropy jest coraz mniej i wreszcie złoże się kończy. Reguła ta dotyczy – twierdził – wielu zjawisk, w tym także globalnego wydobycia ropy. Opierając się na swym odkryciu Hubbert obliczył, że w 1970 r. nasza cywilizacja naftowa osiągnie szczyt, a potem ropa będzie się kończyć. Choć tak się na razie nie stało, wielu specjalistów, opierając się na jego teorii, wieści nadejście rychłego końca epoki naftowej, spierając się tylko, czy znaleźliśmy się już na szczycie.
Maciej Gierej, b. szef Nafty Polskiej, uważa informacje o rychłym końcu ropy za mocno przesadzone.
– Naszą największą szansą nie są nowe złoża, ale nowe technologie. Pozwalają one wycisnąć z ziemi ropę niemal do ostatniej kropli. Mamy także szanse, by wrócić do starych złóż uznanych wcześniej za wyeksploatowane i na nowo czerpać z nich surowiec – twierdzi Gierej.
Wyciskanie ropy
Specyfika złóż naftowych polega na tym, że całej ropy ukrytej w ziemi wydobyć się nie da. Dlatego przez wiele lat stosowano metody ekstensywne. Jeśli udało się trafić na złoże, to póki ropa leciała, było dobrze, a kiedy przestawała, to zwijano interes i wędrowano dalej w poszukiwaniu nowych wydajnych terenów roponośnych. W efekcie w niektórych złożach, uznanych za wyczerpane, pod ziemią pozostawało nawet 70 proc. surowca. Dziś na taką rozrzutność nikt sobie nie może pozwolić – nawet Rosjanie, którzy wcześniej słynęli z marnotrawstwa. Zbyt wiele kosztują poszukiwania złóż i przygotowania do ich eksploatacji, by szybko kończyć wydobycie. W ostatnich latach, korzystając z pomocy zachodnich, głównie amerykańskich koncernów, znacznie poprawili efektywność, obniżając koszty wydobycia ropy.
Jeśli teraz uda się wrócić do starych złóż i za pomocą sztuczek technologicznych zostaną one przywrócone do życia, może okazać się, że ropy wystarczy nam jeszcze na długie lata. Koncern British Petroleum szacuje znane zasoby ropy na ok. 1,1 bln baryłek, a to powinno nam starczyć na ok. 40 lat. Niektórzy specjaliści mówią o wielkości dwukrotnie wyższej, biorąc pod uwagę także zasoby potencjalne, choć nierozpoznane, oraz wciąż rosnące możliwości współczesnej techniki. Inżynierowie mają bowiem już dziś w zanadrzu kilka sposobów zwiększenia wydobycia, jak choćby poprzez eksploatację złóż łupków i piasków bitumicznych, czyli minerałów nasiąkniętych ciężkimi frakcjami ropy. Są na świecie duże pokłady tych surowców. Dotychczas uważano, że do niczego się one nie przydadzą, dziś okazuje się, że można z nich wycisnąć ropę i przerobić na samochodowe paliwo („Polityka” 44/04). Zresztą z wielu innych surowców można zrobić paliwo. Duże nadzieje wiąże się na przykład z technologią gas to liquid (GTL) polegającą na przerobie gazu ziemnego na paliwo płynne. Gaz zwykle towarzyszy złożom ropy i bywa traktowany jako surowiec odpadowy (nie wszędzie można go eksploatować), więc jego przerób będzie opłacalny.
Z nowoczesną technologią jest wszakże pewien kłopot: nie wszyscy nią dysponują. To domena wielkich, głównie amerykańskich, korporacji, które pilnie strzegą swych tajemnic i nie chcą się nimi dzielić. Tymczasem ropa jest, niestety, surowcem niezwykle zetatyzowanym. 80 proc. złóż i 60 proc. światowego wydobycia znajduje się w rękach firm państwowych. Co gorsza, ropa lubi się kryć pod obszarami dość niespokojnymi i politycznie niestabilnymi. Dlatego ludzie, którzy rządzą państwami, chcą także rządzić ropą (Putin w Rosji, Chavez w Wenezueli, Saudowie w Arabii Saudyjskiej, Alijew w Azerbejdżanie itd.). A gdzie wkracza państwo, tam od ekonomii zwykle bardziej liczy się polityka.
Wiele państw naftowych nie chce wpuszczać na swój teren międzynarodowych kompanii naftowych, choć same nie dysponują potencjałem ani technologią niezbędną do prowadzenia badań i eksploatacji złóż ropy. Tak więc czarny scenariusz, którego nie można wykluczyć, może być i taki, że ropy nam zacznie brakować, bo jedni będą mieli surowiec, a drudzy technologię jego wydobycia. I nie będą mogli się dogadać.
Nasz kryzys – ich kryzys
Świat dzieli się na producentów i konsumentów ropy. Jedni i drudzy wspominają dwa traumatyczne przeżycia, do których woleliby już nie wracać. Dla świata konsumentów takim przeżyciem był pierwszy kryzys naftowy z początku lat 70., kiedy kraje arabskie nagle radykalnie podniosły cenę ropy, a w odniesieniu do państw popierających Izrael ogłosiły embargo. Doprowadziło to do kryzysu paliwowego, a potem walutowego i w efekcie do długiego okresu stagnacji gospodarczej. Paradoksalnie skutki tamtego kryzysu odczuwamy w Polsce do dziś. Efektem ówczesnych wydarzeń było gwałtowne wzbogacenie się państw arabskich, które nie wiedziały, co robić z nagłym przypływem gotówki. Nie dysponując własnym sprawnym systemem bankowym, lokowały ją w bankach europejskich i amerykańskich, te zaś na gwałt poszukiwały kredytobiorców. Koniunkturę na tanie kredyty wykorzystał Gierek, a my teraz jego długi spłacamy.
Dla świata producentów wielki kryzys naftowy wybuchł pod koniec lat 90., kiedy nastąpiło załamanie gospodarcze w Azji i tamtejsze tygrysy straciły apetyt na ropę. Ceny poleciały na łeb, na szyję i w 1999 r. za baryłkę płacono niecałe 10 dol., czyli mniej, niż w wielu przypadkach kosztowało jej wydobycie. To był prawdziwy dramat, zwłaszcza dla tych państw, których budżet opiera się na petrodolarach. Szczególnie boleśnie odczuła to Rosja.
Świat konsumentów i producentów dotykały więc różne kryzysy i gdy jedni zalewali się łzami, to drudzy cieszyli. Ale obie strony wolałyby nie powtarzać tamtych scenariuszy, bo dla obu są one równie niebezpieczne. Producenci zdają sobie sprawę, że spacerują po linie napiętej do granic wytrzymałości. Nie wiadomo, kiedy pęknie: przy 70 dol. za baryłkę czy przy 80? Wiadomo, że ktoś wreszcie nie wytrzyma i dojdzie do lokalnego kryzysu, jak ten azjatycki z końca lat 90. A wówczas z dnia na dzień popyt spadnie, a wraz z nim ceny ropy polecą w dół. Strumień dolarów zacznie wysychać i w wielu krajach może dojść do politycznej destabilizacji. A to z kolei jest niebezpieczne dla konsumentów, nauczonych doświadczeniem kryzysów wybuchających przy okazji konfliktów, strajków i zamieszek w państwach naftowych.
Dzisiejsza droga ropa to po części echo kryzysu końca lat 90. Ówczesne załamanie rynku sprawiło, że w wielu krajach wstrzymano inwestycje związane z poszukiwaniem, wydobyciem i przerobem ropy. Nie było na to pieniędzy, banki nie chciały kredytować drogich inwestycji, nie mając pewności, czy kredytobiorcy będą mieli z czego je spłacać. Co gorsza, nie inwestowano także w niezbędną infrastrukturę – rurociągi, porty, równie ważne jak szyby naftowe. Tymczasem przemysł naftowy wymaga nieustannie ogromnych inwestycji, które zanim zaczną pracować, powstają latami. Samo napełnienie ropą nowo wybudowanego rurociągu może trwać kilka miesięcy.
Dlatego zdaniem ekspertów, płacąc wysokie ceny ropy, świat nie tylko napycha kieszenie szejkom naftowym, ale także angażuje pieniądze w bezpieczeństwo energetyczne: trwa akumulacja kapitału niezbędnego do nowych inwestycji w sektorze naftowym. Te już się rozpoczęły lub niebawem zaczną. Prawo podaży i popytu działa nieubłaganie
– wysokie ceny kuszą producentów ropy do poszukiwań nowych złóż, a jednocześnie skłaniają konsumentów do oszczędności i podejmowania prób ograniczenia uzależnienia od ropy. Trzeba tylko poczekać na efekty.
– Przy tak wysokich cenach ropy wiele projektów, budzących wcześniej wątpliwości, wygląda znakomicie i ma szanse na pozyskanie kredytów – przekonuje Maciej Gierej dodając, że nie dotyczy to jednak projektu rurociągu Odessa–Brody–Gdańsk, o którym znów zrobiło się głośno. Bo tu poza pieniędzmi przydałaby się i ropa, a tej jak na razie nie widać.
Drożeje czy tanieje
Do pobicia rekordu wszech czasów jeszcze trochę brakuje. W 1991 r. w chwili inwazji Iraku na Kuwejt cena baryłki na moment poszybowała do astronomicznej kwoty prawie 80 dol. To był jednak wyskok dawny i jednorazowy. Nie można też bezpośrednio porównywać cen z różnych okresów, bo choć mówimy o tych samych dolarach, to nie takich samych. Dzisiejsza wartość amerykańskiej waluty jest tylko marnym wspomnieniem tamtej z 1971 r. czy nawet z lat 90. Sami o tym coś wiemy, bo silny złoty łagodzi nam nieco dolegliwości drożejącej ropy. Kiedyś tak nie było.
Ta słabość dolara sprawia, że ropa choć nominalnie drożała, to w rzeczywistości taniała. To też tłumaczy, dlaczego świat w sposób dość spokojny przyjmuje (jak na razie) kolejne skoki cen. Nie słychać głośnych protestów, jak przed kilku laty, kiedy francuscy kierowcy zastrajkowali przeciwko drogim paliwom i zablokowali drogi. Także rząd USA nie deklaruje na razie gotowości uruchomienia strategicznych rezerw ropy. Amerykanie mają tak duże zapasy tego surowca, że mogą w decydujących chwilach chłodzić emocje rynku światowego. Polski minister finansów Mirosław Gronicki nie widzi powodu, by obniżyć stawkę podatku akcyzowego w celu obrony konsumentów przed paliwową drożyzną. Widać uważa, że ropa nie jest jeszcze taka droga, choć w 2000 r. jako ekspert spółki CASE-Doradcy przewidywał, że w 2005 r. może kosztować 17,60–30 dol.
Ekonomista dr Bogusław Grabowski, były członek Rady Polityki Pieniężnej, radzi, by zachować spokój. Choć sytuacja robi się coraz bardziej bolesna dla naszych portfeli, jak na razie dla polskiej gospodarki nie ma poważnych zagrożeń.
– Będzie się rozwijała nieco wolniej, ale na pewno szybciej, niż zakładają pesymistyczne prognozy – ocenia Grabowski, zastrzegając, że sytuacja może ulec zmianie, jeśli cena ropy dojdzie do 100 dol., czego on raczej nie przewiduje. Także wiceprezes PKN Orlen Jan Maciejewicz, odpowiedzialny za zakupy ropy, uważa, że to mało prawdopodobny scenariusz, dodając, że w dzisiejszej sytuacji, żeby cokolwiek prognozować na dłużej niż dwa miesiące, trzeba być jasnowidzem.
– Stoimy na stanowisku, że mimo obecnych skoków średnioroczna cena ropy będzie się mieściła w widełkach 40–50 dol. za baryłkę. Nie ma istotnych powodów, by była wyższa – wyjaśnia prezes Maciejewicz, dodając, że PKN Orlen płaci swym dostawcom ceny dużo niższe od tych rekordowych notowań giełdowych. Ile konkretnie, tego nie wie nawet komisja śledcza ds. Orlenu. Wiadomo jedynie, że płacona przez polskie rafinerie cena surowca jest wyliczana za pomocą specjalnego wzoru uwzględniającego bieżące notowania rosyjskiej ropy (REBCO) na światowych giełdach. REBCO jest nieco tańsza od innych popularnych gatunków (np. Brent z Morza Północnego czy Dubai z Zatoki Perskiej), do tego dochodzą korzyści wynikające z taniego transportu rurociągiem i zapisów kontraktów długoterminowych. W sumie więc polscy producenci płacą o kilka dolarów mniej za baryłkę, niż to wynika z notowań giełdowych.
Dla nas to jednak żadna korzyść, bo ceny gotowych paliw nie są kalkulowane na podstawie kosztów produkcji, ale sytuacji rynkowej. Ta zaś pozwala Orlenowi na dyktowanie cen europejskich powiększonych o monopolistyczną marżę (konkurencyjne paliwo trzeba dowieźć cysternami, a to podnosi cenę). Nadzwyczajnymi zyskami koncern gotów jest się podzielić z akcjonariuszami, a nie klientami stacji.
Nie mając innego wyjścia, spróbujmy jednak myśleć pozytywnie: wysokie ceny paliw mają pewne zalety. Pobudzają na przykład do inwestowania w alternatywne źródła energii i nowoczesne technologie. Przecież tak na dobrą sprawę, dziś we współczesnych samochodach korzystamy z efektów szoku naftowego początku lat 70. To właśnie tamto wydarzenie skłoniło producentów aut do szukania sposobów oszczędnego zużycia paliwa: ruszyły prace nad silnikami nowej generacji, zaczęto zwracać uwagę na aerodynamikę. Dzięki temu współczesne kompaktowe samochody palą 4–5 l benzyny na 100 km, a niebawem zapewne będą zużywały jej jeszcze mniej. I to być może już nie benzyny, ale biopaliw, sprężonego gazu i wreszcie wodoru, powszechnie uznawanego za paliwo, które odeśle ropę do lamusa. Tylko nie wiadomo kiedy.
Źródło: onet.pl
Marcin - 2005-07-18, 06:30
No to kiepsko bede musial jezdzic autobusem do pracy:/
mike - 2005-07-18, 11:07
Płakać się chce trzeba by pomyśleć o jakimś oszczędnym turbognojku
MAPET - 2005-07-18, 11:15
ehh brak slow.. jak by nie lpg to bym nie jezdzil autem choc i to idzie w gore tez ale przynajmniej zawsze bedzie o te polowe tansze niz PB
Łukasz - 2005-07-18, 12:07
To dopiero początek podwyżek. Jednak warto się zająć ich społecznymi konsekwencjami. Muszą skończyć się czasy gdy po naszych ulicach samochodami podróżują pojedyncze jednostki – tylko kierowcy. Trzeba się bardziej zorganizować. Jeśli jadę w tym samym kierunku mogę podwieźć kogoś znajomego. W zakładzie pracuję więcej osób z Wielunia więc może umówię się z nimi na wspólny dojazd? Trochę więcej elastyczności i można dzielić koszty na kilka osób. Jeśli samochody są produkowane na kilka miejsc to dlaczego większość jeździ nimi samotnie? Wystarczy pomyśleć i jest rozwiązanie.
Marcin - 2005-07-18, 22:43
miki: juz znudziła CI się S-klasa ??
S jak Sssycząca jakby ktoś nie wiedział
Ferbik - 2005-07-19, 12:38
Eeeee no co wy. Jezeli dla was wiarygodnym zrodlem jest onet, to ja wstepuje do mocherowych beretow i moim mottem bedzie haslo: "radio maryja klejnotem polskich mediow!"
Jaro - 2005-07-20, 09:37
Ferbik o tym czy będzie 5 zł. za litr to są tylko prognozy, nie fakty.
Cała reszta tego niby reportażu, to ciekawe informacje z życia wzięte.
Proponuję Ci przeczytać to co u góry, a co do Onetu, to masz rację, nieraz piszą śmieszne rzeczy, zresztą jak i inne źródła informacji - podają pewne fakty nieco naciągane.
MAR-COM - 2005-07-27, 20:26
ceny paliwa jak na zachodzie a zarobki ????
ywis - 2005-07-27, 21:51
Zarobki się nie zmienią, w końcu to nasza Polska, a nie USA he he he... dobrze, że Ja jeszcze nie mam do czego tankować
Jaro - 2005-08-13, 06:43
Szalejące ceny ropy mogą doprowadzić do kryzysu
Eksperci ostrzegają, że szalejące ceny ropy mogą doprowadzić do kryzysu gospodarczego. Ceny ropy pobiły kolejne rekordy. Na giełdzie w Nowym Jorku za baryłkę tego surowca płacono już ponad 67 dolarów.
Ekspert rynku paliw Andrzej Szczęśniak uważa, że sytuacja robi się dramatyczna. Jego zdaniem, obniżyć ceny mogłoby "wpompowanie" na rynek w krótkim czasie dużych ilości tego surowca. To jednak jest mało prawdopodobne, bo producenci nie mają do tego wystarczająco dużo surowca.
Według Andrzeja Szczęśniaka wysokie ceny ropy najbardziej uderzają w słabe gospodarki. Zaczyna brakować środków na inne działy gospodarki, dochodzi do kryzysu i załamania się popytu.
Andrzej Szczęśniak zaznaczył, że nie da się przewidzieć, jak długo ceny ropy na światowych rynkach będą jeszcze rosły.
W ciągu ostatniego roku ropa w Londynie zdrożała o około 50 procent, a w Nowym Jorku - o 42 procent.
Jako bezpośrednią przyczynę dalszego wzrostu cen wymienia się długą listę różnorodnych zakłóceń technicznych w produkcji rafinerii amerykańskich, pogłębiających jednak tylko nierównowagę rynkową między między dość stabilną podażą a wciąż rosnącym popytem, co najprawdopodobniej stanowi przyczynę pierwotną.
Rekordowe ceny benzyny w USA
W rezultacie zwyżki światowych cen ropy naftowej, ceny benzyny w USA wzrosły do rekordowej wysokości. W piątek średnia cena najtańszej benzyny osiągnęła 2,40 dolara za galon (1 galon - 3,75 litra).
Jest to o prawie 50 procent więcej niż rok temu, kiedy benzyna kosztowała średnio 1,86 dolara za galon. W niektórych stanach i miastach płaci się już powyżej 3 dolarów za galon.
Według najnowszego sondażu agencji AP i America Online News, obecnie już 64 proc. Amerykanów ocenia, że rosnące koszty paliwa dotkliwie odbiją się na ich domowym budżecie. W kwietniu obawy takie wyrażało 51 procent.
Benzyna w USA jest wciąż jednak stosunkowo tania w porównaniu z Europą, głównie dzięki o wiele niższej akcyzie.
Wysokie ceny ropy spowodowały jednak, że znowu wzrósł w USA deficyt wymiany handlowej z zagranicą. W czerwcu wyniósł on 58,8 mld dolarów - o 3,4 mld więcej niż w maju. W skali rocznej deficyt osiągnął wielkość 686 mld dolarów.
Źródło: gospodarka.pl
TAk więc czeka nas kryzys, było to do przewidzenia
BTW. Dobrze, że mam rower...
Jaro - 2005-08-27, 07:42 Temat postu: Podwyżka akcyzy na paliwa dopiero w przyszłym roku? Minister finansów Mirosław Gronicki poinformował, że w tym roku nie wzrośnie akcyza na paliwa napędowe. Może jednak wzrosnąć w roku przyszłym, jeśli Sejm odrzuci prezydenckie weto do ustawy o zwrocie VAT na materiały budowlane.
W rozmowie z IAR minister Gronicki potwierdził informacje zawarte we wczorajszym komunikacie resortu finansów. Ministerstwo ostrzegło, że konsekwencją ewentualnego odrzucenia prezydenckiego weta mogłoby być podwyższenie akcyzy o minimum 25 groszy na litrze.
Resort argumentuje, że podwyżka byłaby konieczna, ponieważ w przypadku odrzucenia weta przez Sejm, ministerstwo musiałoby poszukać dodatkowych dochodów, pokrywających ubytki w budżecie 2006.
(PAP)
Tylko skąd te ubytki powstają... to jest pytanie...:?:
Ferbik - 2005-08-27, 08:23
J_a_r_o_ napisał/a: | z kąd |
skad
I nie poprawiaj moich postow bo w leb !
Łukasz - 2005-08-27, 11:30
Ubytki przez uchwaloną ustawę o emeryturach górniczych.
Daro - 2005-09-05, 15:01
chyba teraz jedynym rozwiazaniem jest LPG przynajmniej taniej wyjdzie ale i tak napewno pojdzie w gore
Jaro - 2005-09-06, 10:14 Temat postu: Dotkliwe skutki drogiego tankowania Rząd wczoraj się obudził i zapowiada niższą akcyzę. Ale dopiero od 15 września.
Galopujące podwyżki cen paliwa dały się we znaki nie tylko właścicielom aut. Rosnące koszty tankowania windują ceny przejazdów, transportu, a nawet artykułów spożywczych.
W Opocznie zdrożały właśnie bilety komunikacji miejskiej: normalny o 20 groszy (1,60 zł), a ulgowy o 10 groszy (do 80 gr). – Podwyżkę wymusił wzrost cen paliw – przyznaje Andrzej Kopania, prezes MPK w Opocznie.
Henryk Pęcherski, właściciel firmy dowożącej dzieci do szkół w Uniejowie i ościennych gminach, podniósł ceny o 10 procent i nie wyklucza kolejnych podwyżek. – Przy tak drogim paliwie niektóre kursy stały się nierentowne – żali się.
Piotr Malinowski, właściciel firmy transportowej, rekompensuje sobie wyższe koszty likwidacją rabatów: – Wcześniej wielu klientom dawałem nawet 15-procentowe upusty. Teraz nie ma o tym mowy.
Podwyżki czekają klientów taksówek. – Jesteśmy w przededniu podniesienia cen o 5 do 10 procent – informuje Mariusz Bedyniak, współwłaściciel łódzkiej firmy taksówkarskiej. Właściciele sklepów spożywczych twierdzą, że gdy cena litra benzyny przekroczyła 4 zł, ceny niektórych artykułów wzrosły o 20 proc. – Nabiał, warzywa, owoce po każdej dostawie drożeją – mówi Wiesława Łukasiewicz ze sklepu spożywczego przy ul. Nawrot w Łodzi.
Nad podwyżkami już zastanawiają się kolejne firmy, m.in. łódzki PKS. – Z powodu wzrostu cen oleju napędowego nasze koszty bardzo wzrosły. Decyzja w sprawie ewentualnych podwyżek zapadnie lada dzień – powiedział nam Lechosław Wejdner, zastępca dyrektora PKS Łódź.
Z rosnących podwyżek cen paliw cieszą się za to właściciele warsztatów montujących instalacje gazowe w samochodach. W czerwcu na taką usługę czekało się góra trzy dni.
– Teraz wyznaczamy dwutygodniowe terminy – mówi Piotr Wasik.
Za montaż instalacji trzeba zapłacić od 1300 do kilku tysięcy złotych, w zależności od marki samochodu. Właściciele aut są pewni, że to opłacalny wydatek. Litr benzyny pb 95 kosztuje już 4,49 zł, a gazu od 1,70 do 1,80 zł.
Źródło: Dziennik Łódzki
Wybory się zbliżają więc rząd obniża cenę akcyzy...
A po wyborach co, kolejne podwyżki
|
|