Wysłany: 2006-05-01, 17:52 Prawnik, który został DJ-em
Trance płynący prosto z serca
Mógł być prawnikiem w Holandii, zarabiać duże pieniądze i prowadzić wygodne życie przedstawiciela klasy średniej. Wybrał jednak mniej pewny chleb - zdecydował się na zostanie didżejem, bo - jak podkreśla - zawsze trzeba iść za głosem serca. Dziś zalicza się do ścisłej czołówki światowej didżejów, a jego kalendarz jest wypełniony na wiele miesięcy naprzód.
Armin van Buuren od dzieciństwa miał kontakt z muzyką, a to za sprawą ojca, który lubował się w brzmieniach punkowych i elektronicznych. Miłością do muzyki van Buuren senior zaraził swoich synów. Jeden z nich jest dziś jednym z najlepszych didżejów, drugi niezłym gitarzystą.
Armin zaczął na poważnie interesować się tworzeniem muzyki, kiedy otrzymał swój pierwszy komputer. Kiedy był studentem prawa, w przerwach między zgłębianiem tajników holenderskiego sytemu prawnego grał sety didżejskie. Wówczas jeszcze dla samej rozrywki. Studia skończył i otrzymał ofertę pracy w firmie prawniczej, ale nie zdecydował się na to. Wolał tworzyć muzykę. Opłaciło się.
W ostatnim zestawieniu 100 najlepszych didżejów świata Armin zajął miejsce trzecie, po raz trzeci z rzędu. Oczko wyżej uplasował się jego rodak DJ Tiesto. Co najważniejsze, wysoką pozycję w rankingu Armin zawdzięcza fanom z ponad stu krajów świata, którzy oddali na niego swoje głosy. Jak podkreśla, od lat chciał wystąpić w Polsce. Okazja nadarzy się 2 maja w Hali Ludowej we Wrocławiu, gdzie sympatyczny 30-letni Holender będzie główną atrakcją maratonu didżejów. Kilka dni wcześniej Armin przyjechał do Polski z krótką, kilkugodzinną wizytą promocyjną. Grafik miał bardzo napięty, ale znalazł dla nas kilkanaście minut na rozmowę.
ARMIN VAN BUUREN: Podróży poprzez dźwięki trance i progressive. To będzie moja pierwsza wizyta w Polsce, jak powiedziałeś. Od dawna chciałem tu wystąpić, ale zwyczajnie nie mogłem znaleźć na to czasu. Tak więc czekaliśmy i czekaliśmy, aż nadejdzie ten właściwy moment. W końcu udało nam się znaleźć właściwego promotora i odpowiednie miejsce do występu.
Armin van Buuren
W moim odczuciu cztery godziny to naprawdę długi występ. Jak udaje Ci się utrzymać koncentrację przez tyle czasu?
Uwierz mi, że nie jest to dla mnie trudne. W końcu gram tak długie sety w każdy weekend. Szczerze mówiąc bardzo lubię długie sety, bo to umożliwia mi opowiedzenie jakiejś historii, a nie tylko zaprezentowanie przebojów. Zawsze jestem bardzo podekscytowany, gdy mogę zagrać takie długie sety.
Jak to jest być od kilku już lat jednym z najlepszych didżejów na świecie? Zostałeś wybrany głosami fanów z ponad stu krajów świata.
To dla mnie coś niesamowitego. Nie wiem, co mądrego jeszcze mogę powiedzieć [śmiech]... Ja po prostu wierzę w moc pewnych dźwięków. Czuję się zaszczycony, że aż tylu ludzi poświęciło swój czas, aby oddać na mnie swój głos. Jak powiedziałem, wierzę w dźwięki, które tworzę. Nawet jeśli np. hip-hop będzie numerem jeden na świecie, ja wciąż będę grał trance, ponieważ tylko w taką muzykę wierzę.
Jedna rzecz nie daje mi spokoju. Na liście 100 najlepszych didżejów na świecie jest wielu Holendrów, poza Tobą jeszcze np. DJ Tiesto czy Junkie XL. Co takiego wyjątkowego jest w Holandii, że aż tylu dobrych didżejów pochodzi właśnie stamtąd?
Mamy u nas taki bardzo specjalny rodzaj zupy. W tej chwili zdradzam Ci nasz największy sekret. Jemy tę zupę i dzięki temu stajemy się sławnymi didżejami [śmiech]. Oczywiście żartuję. Tak naprawdę to nie wiem, czemu w Holandii jest tylu dobrych didżejów. Kiedy dorastaliśmy, na początku lat 90., muzyka dance zaczynała być popularna; działali tacy didżeje, jak Remy, Marcello i Dimitri. Potem przyszła druga generacja didżejów, w której znalazłem się ja, a także kilku innych moich kolegów. Wzorowaliśmy się właśnie na tych twórcach z początku lat 90. No i tak jakoś wyszło, że udało nam się i staliśmy się sławni [śmiech].
Holandia w każdym dziesięcioleciu wypuszczała jakiegoś znanego artystę. W latach 60. mieliście Shocking Blue i Golden Earring, później Focus, jeszcze później Candy Dulfer. Kiedy tak zwana muzyka klubowa stała się naprawdę popularna w Twojej ojczyźnie? Mówiłeś o początku lat 90., ale czy to nie zaczęło się trochę wcześniej?
Tak, oczywiście, to zaczęło się nieco wcześniej. Tacy ludzie, jak Ben Lieberand, na którym bardzo się wzorowałem, byli popularni już w latach 80. Wydaje mi się, że muzyka dance jest czymś, co tworzyło się stopniowo. Na pewno wpływ na jej rozwój miał rok 1988 i Summer Of Love. Mniej więcej w tym czasie wielką popularność zdobyła muzyka house. Od tej pory tacy ludzie jak ja mogą spełniać swoje marzenia.
Jak sam powiedziałeś, reprezentujesz styl, który określany jest jako trance. Czyli inaczej mówiąc, tworzysz dźwięki, przy których ludzie żywiołowo tańczą na parkiecie. Zastanawia mnie, czy Ty sam, kiedy akurat nie grasz setu, szalejesz na parkiecie?
Tak, oczywiście. Jeśli tylko znajdę czas. A najczęściej zdarza mi się to, kiedy już jestem po swoim secie [śmiech]. Ale zdradzę Ci jeden z moich wielkich sekretów - jestem beznadziejnym tancerzem. Gdybyś zobaczył mnie tańczącego, najprawdopodobniej umarłbyś ze śmiechu [śmiech].
Dokonałeś niemałego wysiłku, aby stać się tak dobrym didżejem, więc może teraz nadszedł czas, abyś poprawił nieco swoje umiejętności taneczne?
[śmiech] Mam swój ulubiony krok, który przypomina taniec Elvisa, ale niestety zwykle nie działa. Nie działa na kobiety, oczywiście [śmiech]. Powiem więcej, kiedy widzą jak tańczę, nie chcą mieć już ze mną nic wspólnego [śmiech]. Potrafię być tylko dobrym didżejem.
Czyli Twoim pierwszym krokiem do zauroczenia kobiet jest Twoja muzyka?
Jasne.
I to działa?
[śmiech] Cholera, chyba tak. Ale jeszcze nie wiem, czy zadziała w Polsce [śmiech].
Armin, Twoja ostatnia płyta "Shivers" ukazała się latem 2005 roku. Wiem, że już zacząłeś proces kompletowania materiału na kolejny krążek. Możesz coś o nim powiedzieć?
Nie tak dawno ukazała się moja dwupłytowa kompilacja z muzyką trance z lat 2004-2005. Szczerze mówiąc, coraz częściej pojawia się z mojej głowie pomysł wydania antologii, bo zajmuję się produkowaniem płyt od 15 lat. Mam mnóstwo rozmaitych kawałków, które po prostu gdzieś tam sobie leżą niewykorzystane. Byłoby super, gdyby udało mi się je wszystkie zebrać i zmieścić np. na dwóch płytach. Chyba to będzie główny punkt moich planów.
Miliony fanów na całym świecie wiedzą, kto to jest Armin van Buuren, ale chyba mało kto wie, że przed laty byłeś o krok od zostania prawnikiem. Jak wiadomo, wolałeś muzykę od procesów i paragrafów. Czy wiele osób z Twojego otoczenia pukało się w głowę, kiedy wybrałeś tworzenie muzyki, rezygnując z chyba niezłych pieniędzy, które zarobiłbyś jako prawnik?
Nie wiem, ilu takich było, ale moim zdaniem powinno się iść za tym, co podpowiada serce. To jest znacznie ważniejsze od pieniędzy czy czegokolwiek innego. Życie i tak niesie ze sobą wiele niepewności. Bycie didżejem w zasadzie nie wiązało się dla mnie z żadnym wyborem. Grałem sety już w czasach studiów na prawie. Oczywiście nigdy wówczas nie przeszło mi przez myśl, że stanę się tak sławny. Poza tym skończyłem studia prawnicze, mam tytuł naukowy i zawsze mogę pracować jako prawnik, jeśli tylko przyjdzie mi na to ochota.
Od kilku lat prowadzisz również firmę Armada Music, czyli łączysz bycie didżejem z pracą biznesmena. Czy trudno jest robić obie te rzeczy w tym samym czasie?
Tak, czasami jest to niezwykle trudne. Ale w wielu punktach te profesje się zazębiają. Sporo różnych twórców wysyła mi próbki swoich umiejętności z muzyką trance, a ja mam sposobność pozyskania ich dla Armady. To, co robię, często łączy się ze sobą. To jakby naczynia połączone. Produkuję swoje płyty, wydaję je pod szyldem mojej firmy, a potem sam gram muzykę na żywo. Owszem, wszystkie te rzeczy, które robię, bardzo się od siebie różnią, jednak jednocześnie mają sporo punktów wspólnych. To jak wykonywanie jednej pracy i otrzymywanie za nią potrójnej korzyści.
Teraz pytanie do Armina van Buurena biznesmena. Na pewno zauważyłeś, że przemysł muzyczny znalazł kolejną niszę dla muzyki, czyli dzwonki do telefonów komórkowych. Coraz więcej artystów decyduje się w to angażować. Ostatnio np. Mariah Carey. Nie myślałeś o tym, aby tworzyć takie mniejsze fragmenty muzyczne i czerpać z tego korzyści?
Nie. Moja pasja nie obejmuje komponowania melodii do komórek. Owszem, dzwonki do telefonów bywają zabawne, ale skoro mam podążać za głosem serca, to muszę tworzyć muzykę trance, a nie krótkie formy przy wykorzystaniu komputera. Być może byłoby możliwe zrobienie dzwonków z tych utworów, które już nagrałem, ale nie wydaje mi się, abym chciał specjalnie komponować coś takiego. To mogłoby być zabawne przez jeden dzień, ale raczej nie jest to praca, którą chciałbym wykonywać przez cały czas.
Armin, wiem, że jednym z Twoich największych idoli jest Jean Michel Jarre. Tak się szczęśliwie składa, że on za kilka dni będzie w Polsce [rozmowa z Arminem odbyła się 21 kwietnia, Jean Michel Jarre odwiedził Polskę trzy dni później, ale niestety odwołał część wywiadów w tym z Onet.pl - red.]. Czy jest coś, o co za moim pośrednictwem chciałbyś go zapytać?
Tak, dlaczego nie chce ze mną współpracować?!
A proponowałeś mu współpracę?
Oczywiście.
I co, nie było odpowiedzi?
Zapytaj go o to, proszę [śmiech]. Spytaj, czy zna moją muzykę i czy nie chciałby ze mną współpracować.
Czy wiesz cokolwiek o polskiej muzyce klubowej, mówiąc ogólnie?
Jeszcze nie. Dopiero za kilka dni zagram tu po raz pierwszy, ale rozmawiałem z kilkoma moimi kolegami, którzy już ją znają, i powiedzieli mi, że scena i muzyka klubowa w Polsce są niesamowite. Tak więc nie mogę się już doczekać występu.
W takim razie życzę Ci miłych wspomnień z Polski. No i ucz się tańczyć.
[śmiech] Obiecuję popracować nad tym. Do zobaczenia we Wrocławiu.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Armin van Buuren @ Hala Ludowa Wrocław
2 maja we wrocławskiej Hali Ludowej odbędzie się koncert, jednego z trzech najlepszych dj’ów na świecie, którym jest: ARMIN VAN BUUREN. Zawita on pierwszy raz do Polski, gdzie zagra specjalnie dla Was 4-godzinny set. Zapowiada się jeszcze wspanialsza impreza niż zeszłoroczny koncert dj’a Tiesto, zatem gorąco zapraszamy.
Przygotujemy jak zawsze wspaniałą, gorącą noc i jesteśmy pewni, że znów tysiące klubowiczów będzie się niesamowicie bawić. Postaramy się znowu zaskoczyć Was bajecznymi efektami świetlnymi, czystą jakością dźwięku oraz oprawą artystyczną. Jak zwykle zadbamy o Wasze pełne bezpieczeństwo.
Tiësto, Michael Burian i inni w Hali Ludowej we Wrocławiu, Blank & Jones, Rank 1, Agnelli & Nelson i Kyau vs. Albert w poznańskiej Arenie – krótka historia dobitnie pokazała, że agencja celuje w wydarzenia najwyższej rangi. W długi weekend majowy po raz kolejny pokaże na co ją stać, zapraszając trzeciego dj-a na świecie wg prestiżowego plebiscytu „DJ Magazine”.
ARMIN VAN BUUREN plasuje się na tym miejscu już trzeci rok z rzędu, więc nie sposób aby był to przypadek. A przez wielu uważany jest za najlepszego dj-a. W pierwszej dziesiątce wyprzedza takie gwiazdy jak Ferry Corsten, Sasha czy Carl Cox a przed nim są już tylko Tiësto i Paul Van Dyk. 2005 rok przyniósł mu także dwie inne istotne nagrody rozdawane na słynnej Miami Winter Music Conference: za Najlepszy Program Radiowy i Najlepszą Kompilację - „A State Of Trance 2004”. Muzyką taneczną i produkcją interesował się już od najmłodszych lat, co zaowocowało tym, że już pierwsze jego utwory okazały się hitami. Tak się stało ze słynnym „Yet Another Day” i legendarnym już „Blue Fear”. Minął rok od wydania pierwszego utworu i Holender na koncie miał już pierwszy album autorski „76” (2003). Do tego doszły genialne remiksy takich produkcji jak “King Of My Castle” Wamdue Project, “Janeiro” Solid Sessions czy „7 Cities” Solar Stone. Talent Armina praktycznie eksplodował, zalewając geniuszem całą scenę taneczną. Latem ubiegłego roku wydał drugi album autorski „Shivers”, na którym pokazał, że stać go nie tylko na muzykę na parkiet. Płyta czerpie inspiracje z rocka i popu, dzięki czemu Armin znalazł nowych fanów niekoniecznie gustujących w muzyce trance. Armin to także słynne wytwórnie Armada i Armind oraz wspomniane już wcześniej audycje A State Of Trance, których dzięki rozgłośniom naziemnym i internetowi słuchają ludzie na całym świecie. Tej nocy Van Buurenowi towarzyszyć będą trzej inni Holenderzy: dj Remy, Matthew Dekay i San, Hiszpan Brian Cross oraz nasza rodzime gwiazdy – Angelo Mike i Peter Pain.
Remy od lat jest filarem sceny tanecznej – występował w kultowym Twilo, na imprezach Bedrock Johna Digweeda i zdobywał tytuły Najlepszego DJ-a Holandii w latach 2001 i 2002. Nieważne czy gra tech house, techno, progressive czy trance – wspólnym mianownikiem wszystkich jego setów jest niebywała energia, którą obdziela klubowiczów całego świata. Trudno sobie wyobrazić muzykę elektroniczną bez jego ponadczasowych produkcji, w tym „Mess With Da Bull”, „Backstabber” oraz pochodzących ze świetnego albumu „Bang!”: „Scrambled” i „Dustsucker”.
Z kolei Matthew Dekay to reprezentant młodszej gwardii. Młodszej, wcale nie znaczy mniej znanej. Trudno o miłośnika progressive, który nie znałby hitów „Higher Thoughts”, „Bad”, “God’s Answer” czy nielegalnego remiksu “Intergalactic” Beastie Boys. Wśród swoich fanów ma takie nazwiska jak The Neptunes, Sasha, Deep Dish i Sander Kleinenberg a propozycje występów spływają z całego globu. Pozycję Holendra dodatkowo wzmocniła świetna dwupłytowa kompilacja „Trousy” wydana w ubiegłym roku.
Iberyjski akcent tej imprezy, Brian Cross, niedawno zdobył tytuł Najlepszego DJ-a Hiszpanii, jest rezydentem imprez Armada w Amnesii na Ibizie, na których regularnie gra u boku Armina, Markusa Schulza i MIKE’a, zaś kompilacje nagrywa z takimi sławami jak Marco V, Chus & Ceballos i Wally Lopez. Brian jest też pierwszym dj-em, którego nazwiskiem sygnowana będzie linia toreb na winyle Technics’a.
Trzecim Holendrem w line-up’ie jest Sander Jongerius, który w czasach gdy współtworzył Solid Sessions wydał słynny utwór „Janerio” a samodzielnie jako San wypuścił grane przez największe postacie didżejskiego świata kawałki „Sunday” i „Mechanical People”. Najwięcej rozgłosu zdobywa jednak dzięki talentowi w miksowaniu płyt, które docenia publika klubów, w których jest rezydentem: indyjskiego Elevate, bukareszteńskiego Kristal oraz comiesięcznych imprez na Malcie. Wśród fanów Sandera, oprócz „szarych” klubowiczów całego świata, mamy też kogoś takiego jak John Digweed, który o Sanie powiedział: „zdumiewający dj o doskonałych umiejętnościach”. Trudno o lepsze zapewnienie.
Żadnego zapewnienia ani potwierdzenia najwyższej jakości nie potrzebuje na pewno Angelo Mike, który od lat jest w Polsce na szczycie didżejskiej hierarchii i na razie nie zapowiada się w tej kwestii na zmiany. No chyba, że występy na świecie staną się tak częste, że nad Wisłą zjawiać się będzie tylko na rodzinne święta. Tak może się wydarzyć, bo Angelo jest pierwszym Polakiem, który wystąpił na legendarnym Mayday w Dortmundzie, grał na Soundtropolis pod Berlinem, na Nature One w Pydnie i na praskim Creamfields a to tylko najbardziej znamienite z jego zagranicznych wojaży.
Peter Pain rozpoczął swoją karierę dj-ską w połowie lat 90. Jako TB Locke był mocno zaangażowany w rozwój sceny minimal. Będąc prezenterem radiowym, dj-em i producentem zbliżył się bardzo do polskiej sceny progressive trance/hard trance. W połowie 2005 narodził się nowy pseudonim. Przedstawiamy - Peter Pain, grający od progressive, błąkający się po UK uplifting a kończący na hard trance.
Z takim zestawem gwiazd, uzupełnionym arcymocnym supportem i widowiskową oprawą wizualną, nie sposób wyobrazić sobie lepszego miejsca na „aktywny wypoczynek” po święcie pracy niż Hala Ludowa we Wrocławiu!
Timetable:
18:00 – 19:00 JOHN HETMOND
19:00 – 20:15 SAN
20:15 – 21:30 BRIAN CROSS
21:30 – 22:30 ANGELO MIKE
22:30 – 23:45 MATTHEW DEKAY
23:45 – 03:45 ARMIN VAN BUUREN (4 godz!)
03:45 – 05:00 REMY
05:00 – 06:00 PETER PAIN
AFTERPARTY:
Wszystkich zaintersowanych oficjalnym AFTER PARTY po imprezie Sound Empire zapraszamy do klubu WZ we Wrocławiu na pl. Wolności 7.
After rozpoczynamy o 03:00 a kończymy „?“
Cena: 8 pln
Na imprezie wystąpią artyści sceny głównej Sound Empire, a wśród nich gość specjalny – dj SAN (www.djsan.com). Zagra on dla najwytrwalszych z Was wyjątkową mieszankę dźwięków progressive/trance. Wystąpi wraz z nim silna polska reprezentacja djska z Peter‘em Pain’em oraz John’em Hetmondem na czele. Szykuje się wspaniały afterek z niecodziennym składem.
Time – Table
03:00 – 04:00 RADI / rezydent klubu
04:00 – 05:30 JOHN HETMOND / Sentence / PL
05:30 – 06:30 SAN – Special Act / Krafty / NL
06:30 – 08:00 PETER PAIN / Radio RMI / PL
08:00 – 09:30 VISION 84
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum