Pojechaliśmy i wróciliśmy. Może nie w takim składzie, jak sobie na początku obmyślałem, ale nie będę tu jeszcze denerwował przypadków losowych
Trasa prawie bliźniacza do tej sprzed tygodnia, więc cudów tu opisywać nie ma co, jedynie trasa i kilka zdjęć na pocieszenie łez co niektórych. Za tydzień, bądź w czwartek się uda!
Właśnie wróciłem z rowerku... wcale k.$%@#. nie zmokłem... dziś samotnie.
Wyruszyłem koło 18.
Najpierw bez celu pokręciłem się chwilę na rozgrzewkę po mieście, by ruszyć w stronę Rudy. Miałem jechać sobie od razu do Ryngolca, ale na przejeździe kolejowym stwierdziłem, że jednak chyba odpuszczę. Przejechałem drogę na Kamion i ruszyłem na Wierzchlas. Wiał w twarz wiatr dość mocny, od strony południowego wschodu. Z kilometra na kilometr niestety nasilał się. Szarówka zaczynała przeradzać się w lekki pomrok. Na prostej z Kraszkowic do Krzeczowa minąłem podobnego do mnie desperata, co prawda na szlifierce, ale pozdrowiliśmy się szybko i zniknęliśmy sobie z oczu. Auta dość ostrożnie wyprzedzały mnie od samego początku. Zauważyłem, że im ciemniej, tym bezpieczniej. Przed Krzeczowem dostałem paroma kroplami deszczu, wtedy jeszcze nic sobie z tego nie robiłem. Skręciłem w Krzeczowie na Toporów i już teraz zupełnie pod wiatr wytraciłem to, co udało mi się osiągnąć przy bocznym wietrze. Jednak wjechawszy w las dostałem takiego kopa, bo wyobraźnia wydawała się działać: sam, przez las, wąską drogą, wieje jak cholera, kawałek oświetlonego asfaltu przede mną, po bokach w lesie gdzieniegdzie jakieś dziwnie zarysowujące się kontury. Na szczęście wiatr dmuchał w uszy, więc aż tak bardzo nie słyszałem, co dzieje się dokoła. Wyobraźnia potęgowała. Nagle z myśli rodem z horroru wybudzony zostałem przez auto jadące z naprzeciwka na długich. Czy rowerzystów można lekceważyć? Niekoniecznie. Skierowałem strumień światła z mojej skromnej latareczki prosto w kabinę ignoranta. Prawie się zatrzymał i zmienił światła z drogowych na mijania szybciej, niż sam mógł się tego spodziewać. Dojechałem do Toporowa. W tamtejszym naszym forumowym sklepie ABC zaopatrzyłem się w batona i wodę. Chwila przerwy, zastanowienia się nad dalszą trasą i jazda. Na Przywóz. Zaczęło kropić. O wietrze nie mówię, bo musiałbym przekląć. W Przywozie chciałem jechać na Mierzyce, lecz stwierdziłem, że na Łaszew też można sobie przez las adrenalinę podnieść. Długo się więc nie zastanawiałem. Poskutkowało, bo ostatni podjazd pod Łaszew pokonałem z taką samą prędkością, jak wcześniej na prostej. Wszystkie sklepy w Łaszewie, które są w niedziele do południa pozamykane, wieczorem tętniły życiem. Każdy miał swoich ławeczkowców. Pokonałem Łaszew, dojechałem do Strug. Padało coraz mocniej. Czas na Ryngolca, bo akurat zgrał się po trasie z przystankiem na przeczekanie deszczu.
Dłuższa chwila bajery, przeczekałem - jak mi się wydawało - największy deszcz, ostygłem, rozgrzałem się i ruszyłem na Kamionkę. Wjeżdżając z górki w Nowy Świat czułem, jak woda z tylnej opony wierciła mi pas w plecach. To jeszcze nic. Dojechałem do Orlenu i deszcz przestał padać. Zaczął na$%##lać. Przestało wiać. Zaczęło dmuchać tak, że musiałem jechać pochylony jakieś 15 stopni w kierunku wiatru, żeby się nie wyłożyć. Praktycznie nic nie widziałem. W międzyczasie wyprzedziły mnie dwie ciężarówki, które okryły mnie ciepłą mgłą... ale taką, jakby ktoś wylał na raz ze 40 wiader na plecy. To również jeszcze nic. Najlepsza była ta z naprzeciwka. Aż się zatrzymałem, wyplułem ze 2 litry wody z ust, wykręciłem kask, brwi i rękawy i ruszyłem dalej. W Sadową. Ciekaw jestem, co myśleli ci kierowcy na mój widok, którzy mnie mijali, a którym wycieraczki nie nadążały zbierać wody z szyb. Ja sam zjeżdżając Sadową w stronę 18-Stycznia czułem, że zamiast kierownicy powinienem teraz trzymać wiosła. Dojechałem w końcu do domu. Po wykręceniu ubrań i napełnieniu wanny wodą z nich idę się wykąpać.
Tymczasem miło i zarazem przykro mi poinformować, że jutro ostatni rajd w letnim sezonie w tym roku. Zakończymy ten sezon w postaci ogniska/grilla nad rzeką, powspominamy cały 2012, porozmawiamy odnośnie przyszłego sezonu. Bardzo się cieszę, że w tym roku poszło to bardzo prężnie, ci, którzy jeździli ze mną praktycznie przez większość rajdów przejechali w tym roku od 2000 do ponad 3000km. Gratuluję, bo to naprawdę bardzo dobry wynik, tym bardziej, że widać u niektórych znaczną rolę roweru w ich życiu. Cieszę się również a może i przede wszystkim z nowych twarzy, które w tym roku do nas dołączyły i często uczestniczyły w naszych rajdach. Nie sposób wymienić tutaj wszystkich, lecz podziękowania niech przyjmą ci, którzy czują się zaszczyceni. Na przyszły rok szykujemy już coś naprawdę extra. Mimo wszystko dla mnie sezon się nie kończy, postanowiłem przejeździć całą zimę. Co z tego wyjdzie, będziecie śledzić na bieżąco Tymczasem do jutra!
No i stało się! Sezon 2012 (ten letni na szczęście, bo niektórzy z nas nie odpuszczą przez zimę bez roweru) zamknęliśmy dzisiaj oficjalnym rajdem.
Po zebraniu się pod Kaufem ruszyliśmy przez Widoradz i Olewin na Wierzchlas, by tam spotkać się z Ryngolcami.
Po zrobieniu zakupów w wierzchleskim supersamie glizda mimo tego, że wyczerpała już na ten i na przyszły sezon zmianę dętki, postanowiła jeszcze raz wyprowadzić mnie z równowagi. Z pomocą przyszła kasiex ratując glizdę zapasową gumą. Nie powiem, w co glizda wjechała wcześniej, a czego ja nie zauważyłem na oponie, bo musiałbym to zdanie skończyć bardzo niecenzuralnie. W każdym razie gówniana robota w gównie po pachy. Po zmianie dętki można było ruszyć w stronę Jodłowca przez Chodaki. Na Jodłowcu w naszym stałym miejscu czas na przystanek.
Niektórzy siedzieli i odpoczywali, niektórzy pląsali po lesie w poszukiwaniu grzybów. Naiwniacy.
Po postoju, grzybobraniu, wysmarkaniu się, ruszyliśmy w stronę Raduckiego, by odbić w prawo, a następnie w prawo.
Dukt z Raduckiego Folwarku na Kraszkowice zdawał się nie mieć końca. Mógłbym wrzucić więcej zdjęć z tego odcinka, lecz wszystkie byłyby bliźniaczo podobne. Cały czas prosta, utwardzona, ale jakże jesiennie malownicza droga.
Wjechaliśmy z lasu na drogę między Kraszkowicami a Krzeczowem, kierując się na ten drugi, jednak do samego jego nie dojeżdżając, bo skręciliśmy w prawo przed. Na Toporów.
Ryngolec uśmiechnięty, mimo komarów między zębami.
Postój i zakupy w forumowym toporowskim ABC.
Dobijamy do Przywozu. Do miejsca, gdzie szykuje się mała posiadówa.
Jest i gospodarz, Łukasz Siedemdziesiąty Dziewiąty z rodu Saxonów.
Jesteśmy. Czas na rozprostowanie zwłok.
Nagle na moście pojawił się jakiś bamber z taczką. Taczką na grzyby? Nie... to Saxon swoim wehikułem doteleportował nam grila.
Poli się! Spokojnie, akcja kontrolowana. Prawie, bo kitor chleb na przykład z węgla skrobał.
W międzyczasie, gdy grilowałem dopingowany przez resztę ekipy, pojawiły się fotoaparatka z Krzysiem.
Saxon w międzyczasie przyniósł gitarę, a AgentkaS herbatę minetkę, jednak tylko herbatę dało się wypić, bo Saxon się nie nastroił, albo nie miał nastroju, czy coś w podobie. W każdym razie na zdjęciu z gitarą wyszedł całkiem całkiem.
A tu razem z Saxonem pozujemy.
Po posiłku, wypiciu herbatki, odpoczynku i spędzeniu czasu w miłym towarzystwie czas się pożegnać z nierowerowymi i ruszyć do dom.
To, że sezon się zakończył nie znaczy, że jeździć przez zimę nie będziemy. Za tydzień oficjalne otwarcie sezonu zimowego! Szykujcie sanki
Jeszcze raz dziękuję wszystkim tym, którzy pomogli mi stworzyć w tym sezonie forumowe rajdy rowerowe! Dziękuję!
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum