Raz na jakiś czas, zwłaszcza gdy dochodzi do zmiany ekipy rządzącej, na wierzch wypływają fetyszyści podatku liniowego; bezkrytyczni jego zwolennicy, którzy starają się forsować pogląd jakoby jednolita liniowa stawka podatku dochodowego była świetnym rozwiązaniem gospodarczym. Nie jest oczywiście tak, że w tym, co mówią nie ma żadnej prawdy – wprost przeciwnie, często mają rację, jeśli chodzi o fundamenty, a dopiero w szczegółach kryje się diabeł.
Większość zwolenników podatku liniowego podkreśla rolę niskich podatków dla wzrostu gospodarczego. I całkiem słusznie, ponieważ obniżony poziom opodatkowania umożliwia rozwój sektora prywatnego, który w przeciwieństwie do publicznego, przerośniętego biurokracją, ma wbudowane mechanizmy, służące dobrobytowi przeciętnego konsumenta. Z tymże zwolennicy ci zapominają, że kluczem do rozrostu sektora prywatnego nie jest wcale liniowość podatku tylko ogólny niski poziom obciążeń podatkowych.
Dla zrozumienia tejże prostej prawdy wystarczy przykład z życia. Porównajmy system podatkowy Estonii i Hong-Kongu. W Estonii mamy podatek liniowy w wysokości 22%, tymczasem w Hong Kongu mamy przypadek progresji podatkowej z czterema stawkami: 2%, 8%, 14% i 20%. Stąd ponieważ w Hong Kongu stawki są ogółem niższe, pozytywny wpływ na sektor prywatny jest dużo wyraźniejszy. Gdyby zatem ktoś zaproponował wprowadzenie w Hong Kongu podatku liniowego w stylu estońskim, to proponowałby uderzenie we wzrost gospodarczy. Gdyby ktoś z kolei proponował w Estonii wprowadzenie progresji w stylu hongkongskim, sprzyjałby sektorowi prywatnemu. Dla ludzi uwięzionych w realiach zawężonego dyskursu gospodarczego w Polsce może się to wydać zaskakujące, ale tak właśnie jest. A więc nie byłoby nic szalonego w tym, żeby w Polsce ktoś zaproponował zwiększenie ilości progów podatkowych do czterech zamiast dzisiejszych trzech i jednocześnie zaproponował ich obniżenie do poziomu tych z Hong Kongu.
Ktoś może mi zripostować, że kiedy w Polsce mówi się o podatku liniowym, to zawsze ma się na myśli podatek ogólnie niższy, więc niepotrzebnie walczę tutaj z wiatrakami. Nie jest to prawda. Projekt Platformy Obywatelskiej na przykład sprzed paru lat, tak zwane „3 razy 15”, opierał się na idei wprowadzenia jednolitej liniowej stawki podatku dochodowego i VAT’u. Byłoby to rozwiązanie, które dla biedniejszego podatnika oznaczałoby wzrost opodatkowania, ponieważ biedny podatnik więcej kupuje dóbr, które mają preferencyjną stawkę VAT. Stawkę niższą od 15%, która w wariancie Platformy zostałaby podniesiona w imię… no właśnie w imię czego? Chyba tylko fetyszu liniowości, a nie niskich podatków.
Przez wykreowanie odruchu Pawłowa „liniowe dobre, nieliniowe złe” pojawiły się środowiska, które chcą zwiększać opodatkowanie. I tak proponują na przykład likwidację kwoty wolnej od podatku, w imię wprowadzenia liniowości oczywiście. A niektórzy zwolennicy jednolitej stawki reagują na to właśnie odruchem Pawłowa „Krok w stronę podatku liniowego? Znakomicie!”. Tymczasem warto pamiętać, że kwota wolna od podatku to świetne rozwiązanie, które sprawia, że podatnik może płacić mniejsze obciążenia. Im wyższa kwota, tym lepiej – czyż nie byłoby pięknie, gdyby wynosiła dla każdego milion złotych? I nie dajmy się omamić bajeczkom o tym, że to „komplikuje system podatkowy”, gdyż każdy, kto choć trochę pamięta liczenie równań ze szkoły podstawowej dobrze wie, że odjęcie jednej liczby to nie jest żaden problem.
Zwolennikom liniowego, którzy promują go, gdyż chcą niższych podatków, proponuje w ogóle porzucić mówienie o liniowości na rzecz mówienia o wysokości opodatkowania. Uderzy to skutecznie w fetyszyzowanie liniowego, pod którym nieraz skrywa się chęć zwiększenia podatków. Ważniejsze od tego fetyszu są wysokość opodatkowania i ryzyko podatkowe.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum